Za nami połowa lipca, jedna czwarta wakacji. Rześkie powietrze o temperaturze oscylującej w granicach 10-13 stopni sprzyja spacerom, i lekturze. Na swój czas czekała druga książka z ostatniej dostawy z Nieśpiesznego - Joanny Jurgi „Szałas na hałas”. I się doczekała.
Wśród zapachu bazylii i mięty, z widokiem na krzaczki rozmarynu odbyłam tym razem podróż w rejony zupełnie nieznane. I nie była to podróż łatwa.
To książka zupełnie inna niż dotychczasowe. I zupełnie inna niż się spodziewałam po wydawniczych wprowadzeniach. I to nie jest książka dla każdego rodzica, jak to było z dotychczasowymi pozycjami Nieśpiesznego.
I dlatego nic wam o niej nie napiszę.
Bo mam po niej mętlik w głowie i żeby go opisać musiał bym napisać drugą książkę. Ja czuję się po przeczytaniu tej książki źle. Z jednej strony przeciążona kontekstami, do których musiałam docierać nie porzucając komputera, z drugiej - moje podróże w kosmos zakończyły się kacem moralnym i mnóstwem wątpliwości. O człowieku, o kondycji ludzkości.
Ale to tylko moje osobiste wrażenia. Być może mam po prostu taki dzień.
Pomiędzy tymi stronami jest obszar ze sporą dawką praktycznego spojrzenia na ludzkie zmysły, na bodźce, na kształtowanie przestrzeni (domowej, społecznej, publicznej) tak, by zapewnić komfort i bezpieczeństwo jej użytkowników.
Zachęcam do zmierzenia się z tą publikacją.
Choćby tylko dla tych nowych, innych doświadczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz